piątek, 29 kwietnia 2011

Lido di Jesolo

W podróż do Lido di Jesolo wybralismy się z Orbisem", swego czasu najlepszym biurem podróży - dziś już zlikwidowanym. Miał nas wieźć luksusowy autokar z barkiem, toaletą i klimatyzacją. Jednak klimatyzacja była popsuta i nie dała się regulować, z toalety kazano nam korzystać oszczędnie a barek najchętniej wydawał piwo. Podróż trwała 24 godziny, wliczone w czas trwania wyjazdu jako dzień pierwszy pobytu na wczasach. To był koszmar! Jechaliśmy wzdłuż zachodniej granicy Polski - zbierając po drodze uczestników wyprawy, aż do Zielonej Góry, przekroczyliśmy granicę w Świecku, wróciliśmy na ring Berlina po to aby wjechać na właściwą autostradę i dalej jak po sznurku do granicy z Austrią i na przełęcz Brennerską na granicy Austria - Włochy. Na przełęczy byliśmy o świcie ale potworne zmęczenie nie pozwoliło na spokojne przyglądanie się przepięknym widokom. Po krótkiej przerwie pojechaliśmy dalej obierając kierunek na Wenecję. Była godzina 13.00 kiedy dotarliśmy do "naszego" pensjonatu w Lido di Jesolo, gdzie nas zakwaterowano w poszczególnych pokojach. Pensjonacik był malutki, ale czysty i dobrze wyposażony.
Po krótkim odpoczynku i ogarnięciu się, pomimo zmęczenia poszliśmy na pierwszy spacer, kierując się oczywiście nad morze. Pokazano nam najkrótszą drogę, więc nią szliśmy mijając różne hotele, aż wyszliśmy na piękną, szeroką, piaszczystą plażę nad Adriatykiem. Plaża ta ma długość około 15 km!!! Poszczególne hotele miały na niej swoje leżaki i parasole, ale my musieliśmy za przywilej leżakowania zapłacić. Można było cały dzień opalać się, pływać w ciepłym morzu i przyglądać się rozmaitym sprzedawcom, którzy ciągnąc albo pchając sklepy na kołach oferowali bogaty wybór towarów. Można było się ubrać od stóp do głów, kupić zegarek i biżuterię, kosmetyki, ręczniki i co tylko ktoś chciał. Na plaży nie można było sie znudzić.
Wieczorem po kolacji całe życie towarzyskie przenosiło się na deptak - niesamowitą ulicę biegnącą przez środek miejscowości, o długości prawie równej długości plaży, pełną błyszczących sklepów jubilerskich, kafejek, barów, restauracji, pizerii, lodziarni. Różne trupy artystyczne prezentowały swoje umiejętności, artysci plastycy malowali obrazy, muzycy grali i śpiewali, turyści i wczasowicze prezentowali swoją opleniznę, a na końcu deptaka rozlokowało się "wesołe miasteczko". Naprawdę było wesołe! Prawdziwe szaleństwo zaczęło się w piątek wieczorem. Sznur kabrioletów dudniących muzykę z głośników przemieszczało się przez naszą ulicę - jak się okazało główną dojazdową- przez całą noc. To Włosi przyjechali na sobotnio - niedzielny pobyt. O śnie nie było mowy! Spokojnie zrobiło się dopiero w niedzielny wieczór. To był niezapomniany pobyt. Do dzisiaj pamiętam smak, pierwszej w życiu, świeżej, zerwanej z drzewa figi, słynnych "gelato" czyli lodów i pizzy pieczonej na oczach klientów w piecu na kamieniu. No i wyjazd do oddalonej o ok 50 km Wenecji! - o niej opowiem w nastepnym wspomnieniu.       

środa, 20 kwietnia 2011

Tropikalna Wyspa - Tropical Island

W Szczecinie, gdzie mieszkam, dużo się mówiło o istnym cudzie - czyli o dużym parku rozrywki Tropikalna Wyspa pod Berlinem.
Moje miasto, choć wielkie, nie ma żadnego aquaparku i trzeba się udać do "Laguny" w Gryfinie, aby się wykąpać i zrelaksować.
Spakowaliśmy więc manatki, wnuki i siebie do samochodu i wyruszyliśmy w drogę. Jazda odbywała się autostradą Szczecin- Berlin do południowego ringu a potem kierunek Drezno do zjazdu Staakow.  Już na ringu znajdują się wyraźne oznaczenia prowadzące wprost do celu. Troczhę to trwało - ok 200 km- ale w końcu dojechaliśmy do miejsca, z którego można było już między drzewami dostrzec jakieś wielkie  szare monstrum. Na końcu drogi dojazdowej otworzyła się olbrzymia odkryta przestrzeń - dawne lotnisko - i na niej ogromnych rozmiarów namiot? hala? hangar?....
Wyobraźcie sobie - blok mieszkalny 11 -to kondygnacyjny mierzy mniej więcej 40 m wysokości a hala 107 m w najwyższym punkcie! Naprawdę robi wrażenie!
Wejście do środka, zakup biletów w kasie, i przejście do strefy szatni nie zapowiadało emocji, które nas dopadły po wyjściu z nich.
To jest coś niebywałego. Staliśmy z "rozdziawionymi gębami" i nie wiedzieliśmy, co dalej ze sobą zrobić.
 Po chwili zauważyliśmy tabliczki kierujące w określone punkty Wyspy. Wybraliśmy kierunek - Morze Południowe - i pomału, dżwigając wyposażenie, targani emocjami udaliśmy się na plażę! prawdziwą! ...
z białym piaseczkiem!... i leżaczkami!... i ta woda...!!!
Po znalezieniu wolnego miejsca na piaseczku /niestety, leżaki były już, zwyczjem niemieckim zablokowa-ne/, ulokowaniu ręczników, zjedzeniu śniadania, po kolei odwiedzaliśmy wszystkie miejsca Wyspy, przerywając wędrówki kąpielami w morzu bądź w lagunie /inny basen/ i posiłkami. Zajęło nam to cały dzień
i solidnie zmęczyło. Atrakcją wieczoru były występy artystów, także z Polski, a po nich ostatnie, pożegnalne kąpiele we wszystkich basenach, hydromasaże i sztuczne fale.
Co można zobaczyć w czasie pobytu w/na Tropikalnej Wyspie:
-Las tropikalny, który ciągnie się od wejścia na baseny po dach hali. Wędruje się po nim 1 km ścieżką, która wije się wśród skał i drzew najpierw pod górkę a potem w dół . W tę wędrówkę można się udać samodzielnie albo z przewodnikiem. Przewodnik opowie o roślinach /prawdziwych/ i zwierzętach
 /prawdziwe/ albo można samodzielnnie przeczytać nazwy roślin z tabliczek . Gorzej ze zwierzętami, tu musimy sami domyślić się co to jest!
- Wioska tropikalna z Bali i Samoa -  budowle, w których mieszczą się restauracje i odbywa się tropikalne variete;
- Klub dla dzieci Tropino z niesamowitymi atrakcjami takimi jak tor kartingowy, skałki wspinaczkowe, rowery wodne i inne;
- Morze Południowe - olbrzymi basen z ciepłą wodą, sztucznym horyzontem i wyspą. Można w nim pływać także używając płetw i okularów.Bezpośrednio nad tym basenem i plażą znajduje się przeszklenie, które przepuszcza promienie UV- oczywiście przy bezchmurnym niebie na zewnątrz;
- Laguna - kolejny basen z atrakcjami - wodospad, sztuczne fale, hydromasaże, tzw "karuzela", dwie kryte zjeżdzalnie;
- Zjeżdżalnia wodna,  tzw "wieża" - bardzo wysoka i kręta dla amatorów mocnych wrażeń;
- Island ballooning - balony na uwięzi i klasyczny, które wznoszą sie na wysokość 100 m;
- Fitnes klub w strefie Spa - rozliczne masaże wodne, i inne zabiegi Spa - tu muszę zaznaczyć, że aby brać
udział w grupowych zabiegach, np aromoterapia,  na miejsce ich wykonywania wchodzi się "na golasa", co dla nas, nie przyzwyczajonych do tego, wychowanych w innej kulturze może być sporym szokiem;
- Pasaż handlowy - sklepy z pamiątkami;
- miejsca noclegowe - namioty lub bungalowy, które można sobie wykupić i w nich przenocować. Słyszałam o ludziach, którzy spędzają tam cale weekendy.
        Po tych wszystkich atrakcjac solidnie ale pozytywnie zmęczeni wyszliśmy na parking. I tu muszę się do czegoś przyznać: przebywając w środku namiotu nie ma sie uczucia klaustrofobii, ani nie brakuje powietrza, ale jednak po wyjściu z niego z prawdziwą przyjemnością zaczęrpnęłam duży haust - no czego? wolności!
Droga do domu przebiegała spokojnie i szybko - nie było dużego ruchu a ja zastanawiałam się czy było warto. Wszystkim chętnym mówię: Warto !

sobota, 16 kwietnia 2011

SENTYMENTY

Dawno, dawno temu....w latach 70 ubiegłego wieku.... kiedyś ... zapragnęłam spełnić marzenie. Marzenie nie było kosmiczne, było zwyczajne - wyjechać do ciepłego kraju, poopalać sie na słoneczku, wykąpać w ciepłym morzu. Dzisiaj spełnienie tego marzenia to nic trudnego, ale wtedy....!
Razem z przyjaciółką zaczęłyśmy przygotowania: wyszukanie i wypożyczenie namiotów, dmuchanych materacy, butli gazowych, odpowiednich garów i innych naczyń, produktów spożywczych, itp...itd...
Nasi mężowie przygotowywali samochody do dalekiej podróży. Wszystko to zabrało nam około 6 miesięcy. I w końcu wyruszyliśmy: kierunek Bułgaria - kamping RAJ pod Warną. Dotarcie do celu zajęło nam 4 dni.  Ten przejazd ze Szczecina do Warny do dzisiaj mam w pamięci i chyba nigdy go nie zapomnę. Wyobraźcie sobie człowieka z tzw "demoludu", który nie wytykał nosa poza miejsce swojego zamieszkania
i to nie dlatego, że mu się  nie chciało, ale dlatego, że mu nie było wolno, przekraczającego po raz pierwszy granicę państwa, z duszą na ramieniu i z niepewnością, czy celnik się nie przyczepi i nie każe wyjąć wszystkiego z samochodu do kontroli  -  widzicie go, jak mu się trzęsą nogi i nie tylko one? Tak było na każdej granicy a na granicy rumuńsko - bułgarskiej - słynne wówczas przejście Giurgiu - Russe - jeszcze gorzej! No, ale jakoś to przeżyliśmy a nagrodą było słońce i morze w Raju! Opalanie przeplataliśmy zwiedzaniem czarnomorskiego wybrzeża Bułgarii. Jakie ono wtedy wydawało nam się piękne! Takie miejsca jak Złote Piaski, Słoneczny Brzeg, Nessebar, Albena, o których słyszało się jak o cudzie świata, zwiedzamy, oglądamy, jesteśmy tam!  To były niezapomniane wakacje! Bardzo chciałabym tam wrócić teraz i zobaczyć
czy jest tak samo jak zapamiętałam. Jest to moje kolejne marzenie! Ina

piątek, 15 kwietnia 2011

Początek

Tak! Tak! Chodzi o poczatek podróży wszystkich i wszędzie! Zapraszam! Podzielcie się ze mną i z innymi Waszymi wrażeniami "z drogi". Nie musi to być wyprawa na koniec świata, czasami najpiękniej jest tuż obok nas. Pozdrawiam. ina